"Uważano więc – przekładając ten wykład na bliższą nam polszczyznę – że traktowanie chłopa jak człowieka jest… czymś z gruntu złym."


Fragmenty, co Polak może zrobić Polakom i dlaczego szlachta i magnateria znienawidziła go:

" Brzostowski jeszcze w XVIII wieku stworzył w swoich dobrach prawdziwą chłopską republikę. Nazwał ją Rzeczpospolita Pawłowska. Uczył w niej chłopów czytać, pisać, gospodarować i samodzielnie się rządzić. A były to przecież czasy, gdy szlachta na ogół starała się utrzymywać chłopów w jak najgorszym położeniu, by – jak mówiono – nie rozzuchwalać bydła.

Książka „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego (to jedna z tych pozycji opowiadających o historii Polski, które warto znać) rozpoczyna się od opisu sytuacji, do której doszło w XVIII wieku: „Nie wiemy, kim był człowiek, który chcąc się przypodobać Marcinowi Mikołajowi Radziwiłłowi, nie odstępował go ani na krok. Tłumaczył, że to dla wygody księcia. Że chce być zawsze na jego widoku, nieustannie pod ręką i do usług. Radziwiłł postanowił mu to ułatwić. Chwilę przed tym, jak mężczyznę powieszono na szubienicy, miał on usłyszeć: »Teraz waćpan  będziesz mi zawsze na widoku«”. Mężczyznę powieszono dla żartu. Za to, że zbyt namolnie – zdaniem swojego pana, który uważał się za jego właściciela – wykonywał pracę.

Ten opis świetnie nadaje się na wprowadzenie do opowieści o Pawle Brzostowskim. Lepiej bowiem niż setki statystyk lub cytatów z prawniczych kodeksów, oddaje to, jak chłopów traktowano w przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. I co myśleli o nich panowie, którzy na ogół traktowali ich jak bydło.

Nadaje się dlatego, że pokazuje w jakim kontekście pracował reformator, którego najpierw nienawidziła spora część polskiej szlachty i magnaterii. A później carska Rosja, która chciała, żebyśmy o nim zapomnieli. Jedni i drudzy mieli ten sam powód do nienawiści. Pomysły Brzostowskiego, które jednocześnie uczłowieczały polskich chłopów i edukacją oraz zaufaniem zmieniały Polaków w nowoczesny naród.
Historia Brzostowskiego rozegrała się w ostatnich dekadach XVIII wieku, a więc tuż przed rozbiorami,  w dobrach Merecz, które znajdowały się w okolicach Wilna. Sam Brzostowski był księdzem, który pochodził z magnackiego rodu i chciał pokazać, że gospodarkę Rzeczpospolitej da się budować inaczej niż wówczas uważano za oczywiste. A jak patrzono na nią w tamtym czasie? To streszczał w liście wysłanym do Brzostowskiego Franciszek Bieliński, członek słynnej Komisji Edukacji Narodowej, który pisał o chłopach tak: „Było u nas dotychczas za najoczywistszą prawdę utrzymywane (…), iż chcąc los ich odmienić, to samo jest, co się targnąć na umniejszenie własnego dobra, a na podanie całemu sąsiedztwu złego przykładu i na ściągnięcie szkodliwych konsekwencyi na całą okolicę.” Uważano więc – przekładając ten wykład na bliższą nam polszczyznę – że traktowanie chłopa jak człowieka jest… czymś z gruntu złym.

A do tego czymś przynoszącym panu straty. To bicie i wymuszanie poddaństwa batem, gwałtem i przemocą były czymś godnym podziwu. Za to szacunek dla człowieka i dbanie o jego edukację, dobrobyt oraz chęć do pracy, narażały szlachcica na pogardę. Trudno się dziwić, że Rzeczpospolita budowana na takich fundamentach, runęła później w niebyt na długie 123 lata. Ale właśnie z tym walczył Brzostowski i ludzie tacy jak on, bo reformatorów chcących wyciągnąć chłopów z nędzy, było przecież więcej. Największą zasługą Pawła Brzostowskiego miało więc być, pisał do niego Franciszek Bieliński, głównie to, że „bydlęta (czyli chłopów – tb) (…) w ludzi przemieniwszy dał dowód, iż to nie jest tak trudną rzeczą”.

Rzeczpospolita Pawłowska
Jak Brzostowski tego dokonał? Z dzisiejszej perspektywy nie zrobił nic nadzwyczajnego, co zapewne najwięcej mówi o stanie, w którym kraj był przed rozbiorami. Wtedy bowiem wielu uważało, że jest szaleńcem, a na języki i pióra brała go i szlachta i magnaci. Otóż Brzostowski w 1767 roku kupił zaniedbane dobra Merecz. Przemianował je na Pawłów i stworzył wzorcową Rzeczpospolitą Pawłowską.

– W chwili objęcia tego majątku przez ogromna większość gospodarstw chłopskich była opustoszała, folwarki zrujnowane, wynędzniała ludność liczyła ogółem zaledwie dwieście siedemdziesiąt sześć osób, w tym trzydziestu czterech gospodarzy – opisywał Julian Bartyś, autor książki o przedsięwzięciu Brzostowskiego. A sam gospodarz stan zakupionego majątku relacjonował tak: „W roku 1776 znalazłem ziemię lasem zarosłą, rzekę mającą Mereczankę do Niemna wpadającą, nieludną. I tych garstkę ludzi zdziczałych szukać trzeba było po lasach, którzy w nędzy i mizeryi żyli obciążeni robociznami w stanie niewolniczym podług zwyczaju powszechnego w tym kraju.” I rzeczywiście. Było tak źle, że chłopi chowali się po lasach, a gospodarkę prowadzili metodami pamiętającymi czasy średniowiecza.

Nowy gospodarz szybko zabrał się jednak do roboty, a jako pierwsze zadanie dla siebie wyznaczył oswojenie mieszkańców Pawłowa ze sobą i z nową sytuacją. Bez choćby podstawowego zaufania – myślał zapewne – nie da się nic z ludźmi zrobić. Przez dwa lata zdobywał więc to zaufanie. Jak? Rozmawiał i tłumaczył. Zorganizował… klub książkowy, gdzie chętnym chłopom czytano książki, które mogły być dla nich interesujące. Dla młodych zorganizował zabawy. Zniechęcał do pijaństwa i zachęcał do wizyt w kościele. Przekonywał, że dzieci muszą się uczyć czytać i pisać. Wyzwolił ludzi z poddaństwa. – W taki oto sposób, niczym w biblijnej przypowieści, oswajał Brzostowski byłych „pracowitych” (jak ich wówczas nazywano) pańszczyźnianych, jeszcze nieufnych, przyglądających się nowemu, dziwacznie do nich przemawiającemu panu, jakże niepodobnemu do tych, których znali dotąd jako okrutnych wyzyskiwaczy. Zamiast uderzenia kańczugiem, klątw i wyzwisk, gróźb i przymusowej pracy na pańskich polach – ten nowy potraktował ich dobrym słowem, dyskutował z nimi, wyjaśniał motywy i program swojego postępowania, przemawiał do nich dobrotliwie jak do równych sobie! – relacjonował Bartyś.

Paweł Brzostowski uzbroił chłopów
Zachwycając się przy tym czymś, co powinno być normalne. Gdy wreszcie Brzostowski uznał, że udało się znaleźć wspólny język, wybrano czterech „starszych”, będących przedstawicielami całego majątku i ustalił z nimi nowe prawo. Choć należałoby powiedzieć zapewne, że ustawę zasadniczą. Coś w rodzaju konstytucji dla całej Rzeczpospolitej Pawłowskiej. W tej znalazły się zapisy regulujące prawa chłopów i zasady ich samorządu. Działał w Pawłowie – i to ponoć bardzo dobrze – sejm gminny. Wprowadzono sądownictwo sprawowane przez ławników. Określono wielkość gospodarstw i sposoby płacenia za nie dworowi. Zapewniono podstawową opiekę zdrowotną. A nawet powołano milicję chłopską, która miała uczyć się nie tylko obrony swoich gospodarstw – to przydało się przy zajazdach szlacheckich – ale też Rzeczpospolitej. Brzostowski myślał zresztą o milicji, jak o wzorze dla przyszłego polskiego wojska, który bezskutecznie forsował i promował w czasie Sejmu Wielkiego. Chłopi otrzymali więc gospodarstwa, które miały od 5 do ponad 20 hektarów. Nowych, którzy na początek mieli dostawać po 5 niezagospodarowanych hektarów, by mogli pokazać swoją pracowitość, zwalniano z obciążeń.

Zapewnienie chłopom, którzy do niedawna pracowali głównie na pańskim, własności dało im motywację do dbania o ziemię. Ale na tym Paweł Brzostowski nie skończył, bo był świadomy, że potrzebne są im także dobre narzędzia. Przede wszystkim więc gospodarkę dworu zaczął prowadzić według najnowszej wiedzy rolniczej tego okresu – w oparciu o podręczniki francuskie i brytyjskie. Tak by mieszkańcy jego dóbr mogli zobaczyć, co działa i zachęceni w ten sposób, zaczęli to kopiować. Jednocześnie zadbał o edukację rolniczą w Pawłowie, w którym szybko powstała szkoła dysponująca nawet specjalnie przygotowanymi dla siebie podręcznikami. Dzieci, ale też dorosłych uczono czytać, pisać, rachować i technik rolniczych. Ale także rolniczej księgowości, by każdy mógł samodzielnie prowadzić swoje gospodarstwo. Działał też Dom Ludowy, który był miejscem spotkań, narad i dyskusji, podczas których dzielono się wiedzą i ustalano wspólne sprawy. A było o co dbać, bo ustawy pawłowskie nie tylko dawały chłopom wolność, ale też nakładały na nich liczne obowiązki. Musieli na przykład utrzymywać sady owocowe i żywy inwentarz.

Od pewnego momentu co wtorek w domu ludowym spotykał się też… klub czytelniczy. Coś takiego zorganizowane w majątku, który zaledwie kilka lat wcześniej był zamieszkany głównie przez analfabetów, musiało robić wrażenie. Walka z analfabetyzmem szła zresztą świetnie i – według szacunków Bartysia – jego poziom spadł w dobrach z poziomu około 90 do zaledwie 50 procent. Piszę zaledwie, bo w ówczesnej Rzeczpospolitej było to bardzo mało. Jeszcze w 1921 roku, krótko po odzyskaniu niepodległości, czytać nie potrafiło około 35 procent mieszkańców kraju. Sukcesy w gospodarowaniu przyszły szybko. Dochody gospodarzy rosły, a chłopów przybywało. Do Pawłowa uciekali między innymi pańszczyźniacy z innych dóbr, co było nawet powodem licznych procesów sądowych.

Czterokrotny wzrost liczby ludności
Do momentu rozbiorów liczba ludności dóbr Brzostowskiego zwiększyła się mniej więcej czterokrotnie. A zaufanie między chłopami i dworem wzrosło tak bardzo, że miejscowa milicja była nie tylko uzbrojona, ale też swoją broń trzymała w domach. Właściciel Pawłowa przywiązywał zresztą do niej dużą wagę, bo przewidywał, że kraj będzie musiał się bronić i potrzebuje wyszkolonych żołnierzy ze wszystkich warstw społecznych. W ustawach pawłowskich pisano więc o jej sensie tak: „ażeby nie tylko dworowi, ale też i całemu krajowi pożyteczni byli, za którego powszechną całość każdy obywatel życia, zdrowia i majątku żałować nie powinien, do tej powszechnej w czasie swym posługi przygotowanymi być mają”. Chłopów – słusznie zwracał uwagę Bartyś – traktując jak obywateli, a nie szlachecki majątek do rozporządzania.  

Słusznie, jak się okazało, bo dóbr pawłowskich przed rosyjskim najeźdźcom broniła cała ludność. I wyposażona w karabiny milicja ludowa. I wszyscy inni, którzy mogli nosić kosy, dzidy i siekiery. Być może gdyby takich Pawłowów było więcej wojna o niepodległość skończyłaby się inaczej, ale nie było ich. Strzelanie do carskich żołnierzy ściągnęło więc na Pawłów represje i przerwało świetnie rozwijający się eksperyment z chłopską Rzeczpospolitą, którą – choć do prawdziwego raju było jej bardzo daleko – w kontekście, w którym powstała mogła być śmiało nazywana „chłopskim rajem”. Choć ta na dobre zniknęła dopiero po Powstaniu Listopadowym, w którym chłopi pawłowscy masowo wzięli udział.

Śmiech głupich
Czas pokazał, że Paweł Brzostowski miał rację. Wyniki gospodarcze Pawłowa były świetne. Dobra rozkwitały, o co nie było trudno na tle kraju zaniedbanego i opartego o nieludzkie i archaiczne relacje gospodarcze oraz społeczne. Potrzebne krajowi okazało się być nawet chłopskie wojsko, które jednak było nie dość liczne. Ale dlaczego było nie dość liczne, skoro patrząc na wyniki eksperymentu można by sądzić, że znajdzie licznych naśladowców? Brzostowski cieszył się popularnością w gronie reformatorów społecznych – na przykład od Stanisława Augusta Poniatowskiego otrzymał Order Orła Białego.

Jednak większość współczesnych mu właścicieli ziemskich nie chciała się uczyć. Uważali, że żyć trzeba „po staremu” i według „naturalnych” zasad. Nawet jeżeli te zasady prowadzą kraj do upadku. Na ogół traktowali go więc jak wichrzyciela. Uważano, że Rzeczpospolita Pawłowska to fatalny przykład dla chłopstwa w całym kraju, które może się rozzuchwalić i zacząć mieć oczekiwania. Najlepiej jakby jej więc nie było, albo chociaż nikt o niej nie słyszał. Podkreślano, że najlepiej nic nie zmieniać, a takie eksperymenty tylko szkodzą. Julian Bartyś tak podsumował typową opinię ówczesnych publicystów o Pawłowie: „krytykowali misterną konstrukcję Rzeczypospolitej Pawłowskiej jako operetkową miniaturkę państwa rządzonego przez pana i chłopów. Cały »eksperyment pawłowski« […] wielu śmieszył, innych napawał przerażeniem lub prowokował do napastliwych wypowiedzi podających w wątpliwość pełnię władz umysłowych albo kwalifikacje moralne autora owego eksperymentu”.

"